Dzień z samochodem (materiał archiwalny, nowsze resume wkrótce)
Minął Dzień Bez Samochodu (DBS) AD 2008 - pod znakiem ... samochodów i wielu braków organizacyjnych tej akcji.
Niewątpliwie - akcji bardzo przeszkodziła paskudna, deszczowa i zimna pogoda. Ale czy fiasko wielu lokalnych akcji można usprawiedliwić tylko tym faktem?
Osobiście uważam, że nie mniej zawinił fatalny marketing społeczny.
Przykładowo, w Warszawie nagłośnienie Dnia było znikome, w wielu środkach komunikacji miejskiej nie widziałem przed akcją żadnych plakatów czy ulotek. Pasażerowie kasowali bilety nieświadomi możliwości jazdy gratis.
W przeddzień w wieczornych Wiadomościach telewizyjnych szeroko komentowano takiż dzień w Brukseli, ale nie powiedziano słowa o podobnym jutrzejszym dniu w Polsce (!).
Na marginesie: w Brukseli tego dnia całe centrum jest zamykane dla ruchu pojazdów spalinowych. W niektórych miastach jeździ się za darmo komunikacją miejską i nie dotyczy to tylko kierowców samochodów. U nas jak na razie ten przywilej dotyczy wyłącznie osób legitymujących się dowodem rejestracyjnym.
Można wyliczać pozytywne działania władz, stowarzyszeń i wolontariuszy, ale bardziej rzucała się w oczy mała efektywność tych działań, a może nawet często były to działania pozorne.
Ta myśl nasuwa mi się też w związku z mymi licznymi (kilkadziesiąt) listami do organizatorów Dnia bez Samochodu i różnych NGO związanych z ekologią. Chciałem włączyć się w pewne działania, nawiązać współpracę, wskazywałem na możliwości nagłaśniania akcji, itp.
NIKT nie odpowiedział.
Nie chcę krytykować potencjalnych sojuszników w działaniach ograniczających negatywne skutki motoryzacji - może nie mieli czasu, albo uznali że nie warto zawracać sobie głowy indywidualnym zapytaniem? Jednak dręczy mnie podejrzenie, że sporo fundacji, zrzeszeń itp. tak naprawdę, to nie tyle praca dla jakiejś idei, co łatwy sposób na pozyskiwanie pieniędzy... Może sie mylę, ale to problem ogólniejszy - nie o tym chciałem tu mówić.
Niektóre głosy w prasie i na forach internetowych wręcz nazywają DBS działaniem pozornym, wskazując na potrzebę realnych posunięć strategicznych, inwestycji i zdecydowanych przepisów. Chociaż nie uważam aby działania propagandowe nie miały znaczenia, to przytoczę parę przykładów owych "działań realnych" i pozornych..
"Póki nie będzie bus-pasów monitorowanych przez policję i póki kierowcy nie przestaną być bezmyślnymi egoistami, ludzie nie będą korzystać z publicznego transportu" - piszą czytelnicy "Metra".
Kto inny stwierdza, że korki na ul. Modlińskiej w Warszawie są właśnie tym spowodowane, i że gdy nie ma policjantów, to bus-pas jest nieprzejezdny. Gdyby na Trasie AK i moście oraz Modlińskiej w kierunku Białołęki wytyczono bus-pas z dozorem policyjnym, to autobusy nie stałyby w korkach, a ludzie w końcu może by zaczęli częściej korzystać z komunikacji zbiorowej (bo pas awaryjny i tak jest fikcją).
Zarząd Transportu Miejskiego w Warszawie nie był łaskawy dla wszystkich. Jeden z internautów żalił się na forum Gazeta.pl, że dostał mandat na stacji Marymont, choć powiedział kontrolerowi, że przyjechał samochodem na pobliski parking "parkuj i jedź". Miał też ważną kartę miejską, tyle że nie podpisaną. Kontroler nie raczył nawet poinformować, że można jeździć na podstawie dowodu rejestracyjnego. Inni narzekali, że z tym dokumentem trudno wejść do metra. Są wprawdzie windy, ale na niektórych stacjach trzeba na nie dość długo czekać. ZTM nie zdecydował się na otwarcie bramek.
Z kolei w pociągach WKD kontrolerzy próbowali... karać kierowców. O Dniu bez Samochodu po prostu nie wiedzieli. Nieudolną organizację Dnia bez Samochodu krytykują specjaliści od marketingu.
– Kiedy chcemy przekonać do takiej idei, trzeba dać przykład i zaproponować coś w zamian. A swoim zachowaniem urzędnicy wypromowali tego dnia jazdę samochodami – ocenia Piotr Czarnowski z agencji First PR.
Tylko w Warszawie, w dniu Europejskiego Dnia Bez Samochodu do godziny 15 doszło do aż 90 wypadków. To o jedna trzecia więcej niż w zwykły dzień.
W Krakowie niektórzy mieli zastrzeżenia, że wyłączenie z ruchu tylko ul. Zwierzynieckiej nie przyniosło żadnego efektu - przeciwnie, wprowadzało dezorientację.
Centrum powinno być w ogóle wyłączone z ruchu. Można by spokojnie przejechać na rowerze - mówi ktoś, kto codziennie jeździ i pracuje na rowerze.
Karol Mocniak, członek Stowarzyszenia Rowerowy Białystok: "...nie sądzę, by mieszkańcy byli w stanie na jeden dzień zrezygnować z samochodów, skoro infrastruktura nie sprzyja korzystaniu z alternatywnych form transportu, jak rower. Należałoby ograniczyć ruch samochodowy w centrum, tak by rowerzyści i piesi czuli się bezpieczniej".
...- Urzędnicy za mało inwestują w ścieżki rowerowe, stojaki, a na nowe ulice i miejsca parkingowe przeznaczają coraz większe pieniądze. W ten sposób zamiast ograniczać ruch samochodów, napędza się popyt na nie. Tak czy inaczej ważne jest to, że władze w ogóle zajęły się tym problemem. Choć nie jest jeszcze traktowany tak poważnie jak być powinien. Moim zdaniem nie wynika to z braku chęci, a raczej z braku odwagi, by zamknąć centrum w Białymstoku dla ruchu samochodowego". [Źródło: Gazeta Wyborcza Białystok]
Akcje pozorowane to zwłaszcza te dyskontowane przez polityków i urzędników w celu pokazania się, zaistnienia w mediach. Nieszczere i sporadyczne.
Prezydenci miast zaapelowali, by z okazji Dnia bez Samochodu dotrzeć do pracy komunikacją miejską lub na piechotę. Urzędnicy na ogół nie ośmielili się jawnie sprzeciwić władzy – parkingi przed ratuszem świeciły pustkami, ale niektórzy zostawili auta kilka przecznic od magistratu.
Oto fragmenty relacji dziennikarzy Rzeczpospolitej i Życia Warszawy.
"Godz. 9. Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz jako jedyna przybywa do pracy autobusem. Jej najbliżsi współpracownicy woleli wygodne limuzyny. ...
I na tym skończyło się nad Wisłą promowanie transportu publicznego. W światowy Dzień bez Samochodu najwyżsi rangą oficjele z urzędu miasta i urzędu wojewódzkiego przyjechali do pracy samochodami.
Przykładowo: Wiceprezydent [...] – odpowiedzialny m.in. za spółki Metro Warszawskie i Tramwaje Warszawskie – wychodzi z limuzyny przed urzędem miasta przy ul. Miodowej. Wyraźnie zdenerwowany widokiem aparatu wyciąga z auta marynarkę i biegnie do budynku. – Nie mam czasu na rozmowy. Spieszę się – rzucił.
Rozmawiać z dziennikarzami nie chce szefowa gabinetu prezydent miasta [...] (także pasażerka chevroleta). Również szef Biura Rozwoju Miasta [...] nie jest zadowolony z naszej obecności – on z kolei zajechał pod ratusz elegancką prywatną hondą.
Z Bemowa przyjeżdża samochodem sekretarz urzędu miasta [...]. Wkrótce podjeżdża szef Biura Architektury [...] – przynajmniej bez służbowego kierowcy.
...
Sytuacja robi się komediowa. Sprzed bramy „ucieka” nam miejski chevrolet. Kierowca już wjeżdża, ale na widok reportera w ostatniej chwili skręca w stronę pomnika Słowackiego i Elektoralnej. Po kilku godzinach ustaliliśmy: autem o tym numerze rejestracyjnym jeździ wiceprezydent [...]. Na Miodowej namierzyliśmy z kolei auto wiceprezydenta [...]..."
A wiadomo - najlepszy byłby przykład "z góry".
Leszek Korolkiewicz
(na podstawie relacji w dziennikach: Metro, Gazeta Wyborcza, Polska, Rzeczpospolita)