Nowe myślenie o motoryzacji w USA
Ekologia stała się poważnym polem bitwy o Biały Dom.
Amerykanie chcą zielonej rewolucji, bo ropa za jakiś czas przestanie być surowcem strategicznym tak jak 100 lat temu sól - mówi James Woolsey, były szef CIA, dziś doradca Johna McCaina ds. ekologii. Woolsey angażuje się w promowanie ekologii w USA od odejścia z CIA w 1994 r. Prywatnie jeździ hybrydową Toyotą Prius i na prawo i lewo opowiada, że za przejechaną milę płaci 2 centy (właściciel przeciętnego auta w USA - ok. 18).
Tę rewolucję widać na konwencjach obu wielkich partii USA.
- Ta zmiana jest trwała, bo wprowadzana z dołu do góry. To wyborcy wymusili na politykach rozmowę o ekologii i promocję rozwiązań zmniejszających ocieplenie globalne. Nie odwrotnie - opowiada Ned Helme - prezes prestiżowego Centrum na rzecz Czystego Powietrza (CCAP) i doradca Baracka Obamy.
Rzeczywiście, ekologiczne eksperymenty od dawna wprowadzały amerykańskie miasta i gminy. Denver - miejsce konwencji Demokratów - rozbudowało sieć lekkiej kolejki dojazdowej, zmniejszając liczbę wjazdów samochodami do miasta o ponad jedną trzecią, Waszyngton podejmuje próby upowszechnienia darmowych rowerów.
Prawda jest taka, że Amerykanie zaczęli poważnie myśleć o oszczędnościach w ostatnim roku - z powodu cen benzyny. Gdy w ciągu 10 miesięcy średnia cena galonu (3,8 litra) skoczyła z niecałych 3 na ponad 4 dol., wyborcy zawyli. A ich gniew usłyszano w Waszyngtonie.
Druga przyczyna, dla której Ameryka, jak mówi Helme, "jest na progu rewolucji", to fakt, skąd pochodzi większość zużywanej w USA ropy. Podczas kryzysu naftowego w latach 70. Amerykanie cierpieli, bo potrzebowali 40 proc. ropy z importu. Ale gdy kryzys się skończył, nie wysnuli z tego żadnych wniosków. Dziś ropę importują aż w dwóch trzecich, przede wszystkim - z krajów arabskich i Wenezueli.
Wraz z rosnącą liczbą wlewanych do baków dolarów Amerykanie zrozumieli, że tego nie chcą. - Co to za interes wydawać setki miliardów na kupno ropy w krajach, gdzie nas, mówiąc delikatnie, niezbyt lubią, a część z tych pieniędzy w końcu ląduje w kieszeniach terrorystów - tę frazę słyszano wiosną na wiecach z ust i Hillary Clinton, i Johna McCaina.
Czy więc zielona rewolucja rzeczywiście jest w USA przesądzona? A co, jeśli cena galonu benzyny znów spadnie poniżej 3 dol.? Albo jeśli prezydentem zostanie McCain i przyciśnie go lobby naftowe?
- Nie ma mowy - mówią obaj doradcy. - Kierunek zmian jest przesądzony, a nowy prezydent będzie go realizował.
Przykładowo, zarówno Obama jak i McCain przewidują ulgi podatkowe na zakup aut hybrydowych
Za dwa lata General Motors rozpocznie masową sprzedaż auta klasy średniej Volt, które obsługiwać będzie 80 proc. dziennych podróży Amerykanów (do 40 mil) bez zużycia kropli benzyny. Po prostu wieczorem w garażu będziemy włączać kabel z baterii do gniazdka. To będzie przełom - mówi Woolsey.
Oficjalnym celem Obamy jest, by w ciągu dziesięciu lat Stany właściwie przestały sprowadzać ropę. Czy to w ogóle możliwe?
Helme uważa, że determinacja Amerykanów jest tak duża, że owszem. Woolsey jest ostrożniejszy. Mówi, że by tak się stało, potrzeba dwóch rzeczy: dalszego rozwoju technologii biopaliw i zmniejszenia przywiązania Amerykanów do swych aut.
Dziś średnie auto w USA dożywa 17 lat. By Amerykanie przesiedli się szybko do aut elektrycznych, powinni pozbywać się starych samochodów tak jak Japończycy - po siedmiu latach.
Ale i Woolsey jest optymistą. - Przez stulecia surowcem strategicznym była sól, państwa toczyły o nią wojny. Nagle sto lat temu okazało się, wraz z prądem elektrycznym, że żywność można przechowywać w chłodniach, bez soli i ona przestała się liczyć. Ropę czeka ten sam los - przekonuje były szef CIA.
--
Na podstawie art. Marcina Bosackiego "Ekologia stała się poważnym polem bitwy o Biały Dom", Gazeta Wyborcza, 2008-08-29